niedziela, 12 maja 2013

Z Taeminem jest nas trzech: Roisip


Koniec ZTJNT, koniec the-professionals-boy, koniec z fanfiction. Cieszę się, że mogłam pożegnać ten świat z moim ulubionym opowiadaniem, które zakończyłam już wcześniej i w ciekawy sposób- urwanie, w żadnym szczególnym momencie  By każdy mógł wierzyć, że historia toczy się tam gdzieś dalej, ale my opuszczamy to miejsce. Blog zostaje, słowa zostają.




Roisip



Jonghyun i tak ich dorwał, wieczorem idąc akurat tą ulicą, którą oni musieli wracać z swojej kolacji. Była to sobota, a więc zaproszonym był Lewy, co nie było zbyt fortunne dla Kima- pożegnali się z nim dość szybko, zanim zdołał wkręcić ich w wir swojej ciekawości i gadatliwości. Praktycznie przed nim uciekli, chowając się za wozem dostawczym sklepu rybnego. Kolacja sama w sobie faktycznie odbyła się w spokojnej atmosferze, nawet ta z Lewym. Prawy zamówił egzotyczne danie, którego nazwy wypowiedzieć nie umieli, ale wiadomo było, że ma w sobie ananasa. Trzymali się na odpowiedni dla publicznego miejsca dystans, starając się wyglądać choć trochę jak para przyjaciół i chyba im się udało, bo nikt nie patrzył na nich zbyt często. Minho nie umiał za to powstrzymać się od pocałowania go w rękę choć raz, lekkie muśnięcie w kciuk i ciepłe spojrzenie- doskonale wiedział, jak działa to na OBU jego ukochanych mężczyzn. Tae miał też wyjątkowy ubaw z samego faktu, iż jego 'facet' zamienił swój zwyczajowy podkoszulek na marynarkę i zaczął chichotać jak nastolatek, sprawdzając, czy stara marynarka nie zaczyna na nim pękać z powodu mięśni drwala. Minho zaczął mu grozić, że jeszcze raz nazwie go drwalem, to wyleje całe to mleko dla dzieci przez okno, przez co zawiązała się między nimi bardzo żywa dyskusja. Młodszy zdawał się jednak zupełnie nie przejmować poprawnością i może lubił nazywać go 'drwalem', jakby go to niesamowicie bawiło. Mogliby wracać na piechotę, tak bardzo lekko zrobiło im się po takim romantycznym akcencie ich życia nad morzem. Mając jednak w pamięci dziki i inne stworzenia leśne, wrócili normalnie i potem kochali się długo, o dziwo obaj, jakby ostre przyprawy w daniu Lewego także zaogniły na chwilę jego temperament. Humor miał wręcz przedni, leżąc zupełnie nagi na brzuchu i prosząc Minho, by ten wziął plastikową słomkę i poudawał, że pali papierosa po numerku, bo to niezwykle seksowne. Prawy zrobił potem wykład specjalnie dla Minho, dlaczego ludzie (nie tylko w filmach) lubią sobie zapalić po stosunku. W każdym razie po ich randes vous nadszedł znowu rutynowy ciąg pracy. Także tej wokół domu, zwłaszcza, że trzeba było uszczelnić dach w szopie oraz trochę oporządzić w ogródku, który postanowili wreszcie zagospodarować- zajmować się tym miał Taemin. Choć on oczywiście miał swoją własną, dodatkową pracę.



Wbrew swojemu poczuciu etyki zawodowej, czasem zdradzał Minho pewne szczegóły tego, co mówili mu ludzie. Bez podawana nazwisk oczywiście, choć starszy potrafił zgadnąć, że kobieta, która 'kupiła za małe majtki i te rozdarły w połowie wszystkiego' musi być tą puszystą trzydziestolatką w satynowych, obcisłych bluzkach i kręconych lokówką włosach, a 'facetem z kompleksami' musiał być niski człowieczek, który do tej pory nigdy nie spojrzał mu w oczy. Nie miał zaś pojęcia, kim może być 'czterdziestolatek', który był w więzieniu i od tamtej pory ma problem z panowaniem nad sobą i swoją nieco zezwierzęconą naturą...a nie chce tam wracać. Taemin powiedział mu o tej osobie tylko dlatego, że ten zaskoczył go niezwykłym wręcz przenikliwym werdyktem, iż wie 'kim naprawdę jest'. Ludzie w miasteczku zazwyczaj nie wiedzieli o jego związku z Minho. Wiedział Jonghyun, Pan Milczący oraz dziewczyna z pasmanterii, która kiedyś widziała ich, jak dają sobie buziaka na powitanie w aucie. Dziewczyna była głuchoniema. W każdym razie ów mężczyzna, który ponoć wcale nie wyglądał na byłego więźnia, przejrzał go zupełnie i wie, że najprawdopodobniej ma chłopaka. Jego przenikliwe spojrzenie wywarło takie wrażenie na Taeminie, że musiał opowiedzieć o tym swojemu partnerowi. Terapia odbywała się zawsze za zasłoną i ponoć nie przynosiła większych skutków, ale facet zdawał się lubić jego towarzystwo- przynajmniej miał kogoś, na kim mógł testować, jak wiele obrzydliwych rzeczy z cipkami w roli głównej mógł powiedzieć. Taemina absolutnie to nie ruszało. Kolejnym interesującym dla Minho przypadkiem o którym opowiadał mu młodszy, była transseksualna kobieta. Zadziwiające, że czasem nawet i na końcu świata możemy mieć styczność z najbardziej niezwykłymi osobami. Taemin nie czuł się co prawda w ogóle upoważniony do rozmowy z kimś takim, jako jedynie domorosły 'seksuolog'. Rozmawiał z nią jednak dlatego, że być może tego właśnie potrzebował- rozmowy. Minho zasugerował, by ten poradził jej wyprowadzkę z miejsca, gdzie nie miała zwyczajnie szans na zmianę swojego życia. W tamtym etapie jednak nie planowała niczego takiego, tłumacząc się chorą matką i zwyczajnym tchórzostwem. W takich chwilach Minho zastanawiał się, co jest gorsze: być uwięzionym w jednym ciele z drugą osobą, czy w ciele, z którym zupełnie się nie identyfikujesz. Możliwe, że tak naprawdę ta dziewczyna i oni byli niezwykle podobni. Wszyscy chcieli w pewien sposób uciec ze swojej sytuacji i oków ciała, które ich ograniczało. Dlatego też Taemin zdecydował się powiedzieć jej o swoim bracie bliźniaku, co zaowocowało nawiązaniem się bliższej relacji i nici zaufania między 'powiernikiem' i pechowym chłopcem, który musiał żyć jako dziewczyna.


Kilkanaście dni po pełnej nadziei rozmowie na temat transseksualnego pacjenta Taemin szedł do auta dziwnym krokiem. Minho trzymał już ręce na kierownicy, wpatrując się w sylwetkę majacząca na mokrym od deszczu parkingu. Chłopak szedł wolno, jakby nieco zdezorientowany. Złe emocje biły od niego z daleka, ukazywały się nawet w tym, że nie założył kaptura, a nadal padało. Przez chwilę szarpał się nawet z drzwiami, zapominając, że trzeba nacisnąć raz, potem odczekać i dopiero wtedy zrobić to po raz drugi. W końcu Minho pochylił się i pomógł mu, wpuszczając go do środka. Taemin wsiadł ciężko, rzucając płaszcz przeciwdeszczowy na tylne siedzenie i patrząc się w przednią szybę. Minho nie powiedział nic, aż w końcu młodszy ponaglił, żeby po prostu jechali. Jego oczy były szkliste.


- Chodzi o Hyuna?


- Zawsze musisz mnie tak...przeszywać...od razu? -spytał, patrząc na niego po raz pierwszy, odkąd minęli dom Taesuna.- Tak, chodzi o niego. Hyung...on się powiesił w swoim pokoju.


Minho był na to w pewien sposób przygotowany ale i tak jego serce zadrgało. Może nie znał tej osoby osobiście, nawet nie miał pojęcia, jak wygląda, znał ją tylko z opowiadań. Mimo to czuł pewną sympatię, choćby z samego małego względu ich wspólnej cechy- uwięzienia w ciele. Nawet nie wyobrażał sobie, jak musiał się wtedy czuć jego partner. Zacisnął ręce na kierownicy i jechał dalej, żałując, że nawet nie może dodać gazu- było za ślisko. Jechali najpierw w milczeniu, a potem, zgodnie z przewidywaniami, młodszy zaczął mówić w sposób dość chaotyczny jak na samego siebie. Mówił o tym, że zupełnie się tego nie spodziewał, bo Hyun przychodził do Mount Blanc dość regularnie, czasem nawet gawędząc z Tae, wydawał się rozkwitać w pewien sposób. Nie wiedział nawet, co takiego stało się, że podjął taką decyzję. Nie wrócili do domu, tylko zostawili auto i wybrali się na długi spacer po plaży. Wiatr wiał, mżawka moczyła ich kurtki, a oni stali na trawiastym występie niedaleko brzegu. Minho obejmował młodszego ciasno ramieniem, przyciągając go do siebie blisko. Życie nie mogło być przecież idealne, prawda? Być może Hyunowi nie było pisane szczęśliwe życie i być może to była jego wolność, którą w ostateczności wybrał.


Taemin i Tae szczęśliwie poradzili sobie ze stratą, skupiając się na innych zajęciach. Minho musiał skupić się na własnym problemie- Dużym Hanie. Miał wrażenie Deja vu, jakby znowu był w drużynie koszykarskiej i znowu musiał mieć do czynienia z Yunem, który wpatruje się w niego dziwnie i nie odstawia go o krok. Wspomnienia te budziły w nim pewną dozę rozrzewnienia, bo przecież to były początki, to był ostatni etap jego dzieciństwa, gdy jeszcze nie wyglądał jak 'drwal'. Czy gdyby stanął przed sobą jako dziewiętnastolatkiem, czy gdyby powiedział sobie, że będzie robił stoły, krzesła i szafki, czy uwierzyłby? Mama miała kolejną okazję do śmiechu ('Obsrana Latarnia' przestała na nią działać), mianowicie właśnie zawód jej syna. Potem stwierdziła jednak, że to naprawdę piękna i pożyteczna profesja, że jej syn przysługuje się społeczeństwu. Byleby by tylko nie stracił palców- on odpowiedział jej tylko tyle, że powstrzyma się przed wysłaniem jej ich w paczce. W każdym razie...Han. Różnica między nim a Yunem, poza wyższym poziomem intelektualnym tego drugiego, leżała w ich stosunku do Minho. Duży Han zdawał się go nie zauważać.


Żeby zrozumieć sytuację panującą w zakładzie starego Lee trzeba wykazać się dużą chęcią jej poznania. Z jednej strony, wielki kretyn był towarzyski, zagadywał swoich kolegów o rzeczy naprawdę nieistotne, bezsensowne i dla nich niezrozumiałe. Z drugiej strony, czasem siadywał zupełnie sam i majstrował coś przy swoich własnych urządzeniach, które budował w wolnym czasie. Miał taką dziwną konstrukcję, którą nazywał 'roisip' i nikt tak naprawdę nie miał pojęcia, co to znaczy ani do czego służy. Jeśli nie była groźna, nie należało się nią zajmować. Minho sam nie wiedział, dlaczego zwraca na chłopaka aż taką uwagę, skoro ten nic nie robi poza byciem 'dziwnym'. Miał co do niego jakieś niejasne przeczucia, zupełnie, jakby sytuacja z Yunem czegoś go nauczyła o takich ludziach- nigdy nie myśl, że są tylko tym, co jest na zewnątrz. Może w każdym ich geście, w każdym wytarciu tłustego od mięsa palucha na ich brudnych ogrodniczkach kryje się jakiś znak. W jego zakładzie pracowało jeszcze dwóch mężczyzn- młodszy od niego Jae oraz Donghyun, który lubił być nazywany 'Jackson'. Z tym pierwszym wymieniali tylko uprzejmości na linii hyung- dongsaeng, zaś Jackson był całkiem błyskotliwym, inteligentnym facetem. Zawsze dziwiło go, co taki miastowy jak Minho robi w ich dziurze, a ten odpowiadał tylko uśmiechem i nawet nie odpowiadał, bo trudno byłoby wyjaśnić, że zwyczajnie uciekł w poszukiwaniu lepszego życia. Od Jacksona usłyszał też legendę, od której pochodziła nazwa miasta 'Nasza Mewa', której i tak nie do końca zrozumiał. Tae, po jej usłyszenia, patrzył się tylko dziwnie, a Taemin nie umiał nawet znaleźć jej spisanej w żadnej książce, by pokontemplować nad znaczeniem.


- To jest cedr, najlepsze cholerstwo, jakie tu zobaczysz- poinformował go kiedyś Jackson, przesuwając dłonią po drewnie.


- Wiem, wiem- przytaknął Minho, odkrywając, że samemu zaczyna bzikować na punkcie drewna i zakochiwać się w nim jak inni zapaleńcy.


Taemin zawsze twierdził, że jego zajęcie jest niezwykle romantyczne, takie...związane z naturą. Ich piękne, duże łóżko zrobione zostało przez niego własnoręcznie, co wprawiło jego mamę w niemały zachwyt, gdy była u nich za pierwszym razem. Starszy i tak obiecał, że zrobi lepsze, gdy tylko jeszcze bardziej się podszkoli.


- Zrób z tego łóżeczko dla dziecka- dodał mężczyzna, patrząc mu z uśmiechem w oczy. - Żona będzie zachwycona.


Kiedyś będąc przyciśniętym do muru, powiedział, że ma żonę. Taemin oczywiście o tym nie wiedział. Przypomniał sobie tą sytuację wracając do domu, tym razem bez swojego ukochanego. Jego partner leżał chory w domu, ponosząc konsekwencje chodzenia po deszczu na boso i bez kurtki, tylko dlatego, że musiał wyjść do szopy i nie chciało mu się zakładać niczego. Gorączka ustępowała, ale tak czy siak nie mógł potowarzyszyć Panu Milczącemu ani zadawać mu kolejnych ważnych pytań dotyczących jego służby w wojsku. Minho jechał i myślał, czy chciałby mieć dziecko. Z jednej strony lubił kontakt z milusińskimi, nawet grał z nimi w koszykówkę od czasu do czasu, dobrze dogadywał się z synem Taesuna, ale żeby swoje..? Doszedł do słusznego poniekąd wniosku, że jeśli i tak nie mogą mieć dziecka, to nie należy nawet zastanawiać się, czy tego chce- zawsze można w ten sposób wyhodować sztuczne pragnienie. Zapomniał o tym, nigdy już nie wracając do tego tematu. Było tylko ich troje, było im z tym dobrze...oczywiście do czasu, gdy przestało ich być tylko troje. Wszystko dzięki pewnemu nieprzyjemnemu ciągowi zdarzeń oraz...pomocy Jonghyuna.



Znowu był deszczowy dzień, ale powietrze było tak ciepłe, że mógł przyjść do pracy w zasadzie samym podkoszulku. Minho malował półkę na zielono, gdy ktoś zaczął bardzo mocno uderzać w drzwi zakładu. Spojrzeli po sobie z Jae, który stał na drugim końcu sali i unieśli brwi. Duży Han nie pojawił się tego ani poprzedniego dnia w pracy, ale nikt nie skojarzył tego z jego 'urodzinami'. Owszem, obchodził je tego dnia, ale każdy uznał, że zwyczajnie zachorował jak dużo osób w mieście w tym okresie (i jak zachorował jego niezwykle frasobliwy kochanek). Minho otarł pot z czoła, dzieląc z Jae podejrzenie, że może to Han spanikowany przybiegł do pracy, chcąc albo zająć się swoim porzuconym krzesłem albo powrócić do konstruowania Roisipa. Wtedy za szklanych drzwi zaczął dobiegać lekko rozedrgany głos...Jonghyuna. Choi obszedł stół, obserwowany przez Jae i odsunął drzwi. Jonghyun stał cały zdyszany, czerwony na twarzy, wciąż ze swoim pasiastym fartuchem. Wyglądał, jakby miał zemdleć.


- Jezu, co się stało? - spytał Minho, mocno zszokowany takim widokiem, bo przecież Jonghyun zazwyczaj nie odwidział go w miejscu pracy.


- Musimy szybko jechać do twojego domu! Taemin...- wyduszał, łapiąc go za poły koszulki.- Taemin...



Świat jakby rozsunął się pod stopami Minho. Taemin. Taemin. Był chory, do cholery jasnej, chory, a on go zostawił samego! Taesun wyjechał do Busanu! Co z tego, że zdrowiał, co z tego, jeśli mogla mu wrócić gorączka, jeśli znowu, jak kilka lat temu, w omamach chciałby skoczyć z dachu, może ledwo żywy, może złamał nogę i zadzwonił, może...Przecież w zakładzie nie mieli nawet telefonu od tygodnia! IDIOTA! Przestał myśleć, jedynie krzyknął coś do Jae i obiecał wszystko na świecie w zamian za wytłumaczenie go przed szefem. Jonghyun po raz pierwszy w życiu nie mówił wiele, gdy biegli do jego samochodu. Auto było jaskrawo pomarańczowe, z logiem restauracji i hasłem reklamowym. Prowadził starszy z nich, nie chcąc, by gnany niepokojem Minho doprowadził do wypadku. Dopiero gdy jechali, Jonghyun zaczął opowiadać, jednocześnie uspokajając Minho i przerażając go do szpiku kości.


Taemin nie był chory. Nie działo mu się nic fizycznego.


Obudził się przed południem, zjadł śniadanie i wtedy spostrzegł, że ktoś stoi za oknem. Wystarczy wyobrazić sobie sytuację, gdy siedzisz sobie w swoim domku na końcu świata, otacza się tylko puste pole i morze, a do domu twoje brata musiałbyś pojechać samochodem- i ta go tam nie ma. Siedzisz sobie w kuchni i nagle widzisz, że za oknem stoi ktoś i wpatruje się w ciebie, bez ruchu, stojąc jedynie w swoich brudnych ogrodniczkach. Taemin (a dokładnie Tae) widział Hana tylko raz i to z daleka, jednak słyszał o nim wystarczająco wiele, by prawie nie osunąć się na ziemię. W pierwszym odruchu chciał wyjąć pistolet, ale oczywiście przypomniał sobie, że go nawet nie ma. Poszedł do drzwi, zamknął je na zamek, dla pewności nawet wywracając podobno szafę. Wysiłek póki co wydawał się próżny, bo Han tylko stał pod oknem i wpatrywał się w dalszym ciągu w kuchnię. Podobno Taemin chętnie wyszedłby do niego na zewnątrz, ale wolał nie ryzykować- był od niego sporo mniejszy. Minho słuchał tego, czując, że faktycznie decyzja o tym, żeby nie prowadzić, była wręcz złota- gdyby siedział za kółkiem, być może leżeli by już w rowie ze skręconymi karkami. Jonghyun był roztrzęsiony, ale nie na tyle, by ich zabić.


- Zadzwonił do mnie, bo znał numer, a u was nie ma telefonu i...


- Jasne, kurwa, jasne- warknął Minho, stukając ze zdenerwowaniem palcami w drzwi samochodu.- Błagam cię, możesz jechać szybciej?


- Jadę szybko!- wrzasnął Jonghyun, jeszcze bardziej wciskając gaz i zapewne modląc się, by nikt ich nie zauważył.


Wjechali na podwórze, starając się działać jak najszybciej. Jjong wyjął z bagażnika kij baseballowy, który Minho prawie mu wyrwał, ale ten nie poddał się- on zdecydowanie działał pod mniejszą ilością emocji, dlatego to on powinien zająć się tym wielkim kretynem. Minho, w przypływie złośliwości napędzanej strachem zasugerował, że może jednak powinien to zrobić ktoś wyższy. Jonghyun zignorował go z trudem, idąc dalej w kierunku domu. Dopiero, gdy zbliżali się do rogu domu, za którym powinien znajdować się ich cel, Jonghyn zaczął panikować. Minho pamiętał tylko, że mówił coś o policji, po którą może powinni zadzwonić i to już na samym początku, a potem...zobaczyli go. Nawet nie obrócił się w ich stronę, stał tylko bez ruchu, cały mokry od deszczu, z włosami zlepionymi wodą i oczami tępo wpatrzonymi przed siebie. Delikatnie złapał dłoń Jongyuna, jakby chcąc się z nim romantycznie potrzymać za ręce, mając jednak na myśli co innego -bardziej chciałby zaznajomić się z jego kijem. Tak naprawdę chciał go mieć jako niby totem odwagi, niż faktycznie go użyć- gdyby strzaskał mu czaszkę (a mógł, jako 'drwal' mógłby to zrobić z łatwością) mógłby długo nie dzielić życia z Taeminami- co z tego, że byłaby to obrona własna, jeśli teoretycznie Han nie miał przy sobie nawet broni? Starając się nie wykonywać żadnych gwałtowniejszych ruchów, zawołał chłopaka po imieniu.


Nic.


Dopiero za trzecim razem obrócił w ich stronę głowę, marszcząc brwi w charakterystyczny sposób. Minho poprosił go, by poszedł z nim przed dom, bo tam znajduje się coś naprawdę ciekawego, coś lepszego nawet od Roispia. Jonghyun rzucił mu spojrzenie, ale także puścił rączkę kija, cofając się z niewyraźną miną. Minho wycofywał się powoli, dając Dużemu Hanowi dużo wolnego miejsca na przetoczenie się swoim kaczkowatym chodem. Minho nie był pieprzonym superbohaterem i nawet nie wiedział, czy będzie w stanie uderzyć go tym kijem i pozbawić przytomności. Nie wiedział, co planuje, chciał tylko odwieźć go od tego okna i może coś podpowie mu jego instynkt przodków-myśliwych. Strach mijał powoli, zastąpiony przez złość na tego kretyna, który narobił tyle rabanu przez sam fakt, że coś sobie znowu ubzdurał. Przeszli dalej, wychodząc zza tyłu domu, idąc dalej przez trawę. Duży Han obrócił się dwa razy, patrząc, czy idą za nim i uśmiechając się szeroko, jak dziecko. Był całkowicie na boso, a strupy oraz zadrapania krwawiły słabo na jego zgrubiałych stopach. Jonghyun wpatrywał się w te stopy jak zaczarowany, idąc obok niego i wyglądając nieco groteskowo w tej sytuacji, nadal ze swoim pstrokatym fartuchem obwiązanym wokół bioder. Wyglądał jakby miał zaprotestować, gdy Minho kazał mu zostać przed domem i 'poczekać na niespodziankę', ale w chwili, gdy zwrócono mu kij, wyglądał na nieco uspokojonego.


Wszedł do środka przez okno, a Tae stał w przedpokoju spokojnie jedząc kanapkę z dżemem. Minho pokręcił tylko z dezaprobatą głową (przecież kto pierwszy wszczął alarm?) nie zastając widoku przerażonego kochanka. Nie mówili nic, straszy poszedł do łazienki, szukając tabletek. Nigdy ich nie używali, ale Taemin niechcący zapakował parę opakowań tabletek nasennych do swojego plecaka- teraz miały szansę się sprawdzić. Poproszony o zrobienie w tym samym czasie koktajlu Taemin robił wszystko chaotycznie, chcąc jak najszybciej ukończyć ten koszmar. W pewnym momencie zaczął się śmiać, trochę histerycznie, na co Minho wyszedł z łazienki z kilkoma rozgniecionymi tabletkami w rękach i patrzył na niego zdziwiony...i też zaczął się śmiać. Śmiali się tak z bezsensu całej sytuacji, przygotowując na szybko bananowy koktajl 'z niespodzianką'. Nadal się podśmiewając, wrzucili proszek do napoju i Minho wyszedł na dwór z wysoką szklanką. Niestety, Han nie mógł skosztować swojej niespodzianki, bo leżał powalony na ziemi, a nad nim stał Jonghyun z kijem w dłoni i wytłumaczeniem, że zaczął 'za bardzo się zbliżać'.


Okazało się, że Duży Han przyszedł w odwiedziny, ponieważ chciał, by Taemin porozmawiał z nim o czymś. 


Miał też pewnie na myśli zaproszenie jego i Minho na swoje urodziny, a skoro oni nie przyszli do niego, on wziął rower i sam do nich przyjechał, wcześniej pytając w mieście, gdzie mieszka ten z księgarni. Podobno błądził cały dzień, na boso i jedynie w swoich ogrodniczkach i koszulce, ale w końcu znalazł swój cel. Tae opowiadał wszystko chaotycznie, co jakiś czas chichocząc albo przeklinając, każdemu, kto go o to pytał mówił tylko, że 'stał tam jak zombie' i nic więcej. Stary Lee zwolnił swojego krewniaka, być może chcąc uciszyć zainteresowanie, jakie wzbudzał po swoim występie. Oczywiście Minho nie powiedział o tym nikomu, ale Jonghyun to człowiek ulepiony z innej gliny i nie umiał trzymać języka za zębami, wskutek czego dowiedziało się paru klientów, a znajomi tych klientów także się dowiedzieli (mimo to, Minho i tak kupił mu butelkę bardzo dobrego trunku w podzięce). Jae nie omieszkał opowiedzieć swojej dziewczynie...i tak dalej. Taemin musiał odprawiać z kwitkiem ludzi, którzy pytali się o jego traumatyczne wspomnienia z czegoś, czego on zwyczajnie nie mógł pamiętać. Zastanawiał się tylko, co takiego Duży Han chciał mu powiedzieć.


Koniec nastąpił dopiero ponad dwa tygodnie później, gdy stary Lee poprosił swoich 'chłopców' o pomoc w kwestii Dużego Hana. Minho na dźwięk tego imienia spojrzał na swojego pracodawcę nieco zbyt krzywym spojrzeniem, by mieściło się to w normach. Siwy mężczyzna stał niezwykle strapiony na środku stolarni, trzymając się pod boki i głośno myśląc. Wszyscy pracowali- Jackson obsługiwał hałaśliwą maszynę, przez co ledwo słyszał słowa szefa, Jae stukał młotkiem, Minho zajmował się stołem zamówionym przez pewną starszą panią. Od czasu usunięcia Hana z zakładu nie pojawił się nikt na jego miejsce, choć podobno niedługo miał dołączyć do nich jakiś kolejny młodzik- przynajmniej Jae będzie mógł mieć nad kimś piecze hyunga. Choi jako jedyny słyszał głośne myśli mężczyzny, który, jak wujek upośledzonego, niepokoił się tym, że przestał go nawet widywać przed sklepem, gdzie zazwyczaj przesiadywał w wolnym czasie. Minho czuł narastające podejrzenia do czego prowadzą te rozmyślania i wewnętrznie najeżył się w proteście- nie zamierza widzieć tego kretyna nigdy więcej.


Cóż, oczywiście słowo szefa to słowo szefa i gdy pan Lee klasnął w dłonie, słuchali go już wszyscy. Jackson marszczył swoje grube brwi, jednak nie powiedział nic, uznając, że jako mężczyzna nie powinien uciekać od odpowiedzialności za byłego kolegę. Jae jako jedyny powiedział otwarcie, że nie chce tam iść i nawet, gdyby chciał, to nie może- mama kazała mu wracać od razu po pracy. Minho posłał mu szybkie spojrzenie, mówiące jasno, że sam najchętniej by tak się wymigał, ale to właśnie na niego szef patrzył z największą nadzieją. Praca została zatrzymana, zamykali już zakład, gdy szef podszedł do niego i złapał go za ramię.


- Mógłbyś załatwić nam tego chłopaczka od Kimów?- spytał z nadzieją.


- Jonghyuna?- zdziwił się, zakładając kurtkę.- Po co nam Jonghyun?


- Wiesz Choi, ostatnim razem powalił go pałką, może się teraz przydać. Im więcej chętnego chłopa, tym lepiej dla Hana.


Jonghyun z pewnym wahaniem zrzucił swój fartuch, ale zgodził się. Zostawił restaurację w rękach siostry, po czym nawet zaoferował swój wóz, który miał ogromny bagażnik. Gdyby trzeba było zabrać Hana do szpitala, zawsze było tam miejsce. Jechali przy dźwiękach The Doors, a stary pan Lee nerwowo stukał w drzwi samochodu. Jonghyun prowadził, pogwizdując, a Minho i Jackson nie mówili nic. Właściwie sam nie wiedział, jakie ma odczucia co do kretyna, który tak przeraził jego ukochanego. W porządku, nie chciał mu nic zrobić, ale sam fakt, że narobił mu takiego stresu....to było niewybaczalne. Dlatego też 'pomaganie' mu było mu nie w smak, ale miał przynajmniej nadzieję, że Taemin nie będzie na niego czekał zbyt długo. Szczęśliwie, tego dnia i tak miał rozmowę ze swoją stałą klientką, kobietą, która lubiła wprowadzać nieco ognia do pożycia ze swoim mężem hydraulikiem. Dojechali do domu Dużego Hana w niecałe pół godziny- stał na obrzeżach miasta. Był totalną ruderą, z zarośniętym ogrodem i płotem w okropnym stanie. 'Chłopcy' wysiedli z samochodu, nie przejmując się rozwaloną furtką i wchodząc na posesję. Minho, nie wiedzieć czemu, nie wszedł do domu, tylko zajrzał za róg. Uderzył go smród. Przez chwilę rozglądał się ze zmarszczonym nosem, aż w końcu odkrył, czym była brązowoczarna sterta 'szmat'. Zdechłym psem. Z początku chciał wycofać się z odrazą i dołączyć do reszty, ale usłyszał słabe piski. Rozejrzał się, szukając ich źródła, ale na próżno- i tak zagłuszył je donośny krzyk starego człowieka. Minho puścił się pędem, podejrzewając, że być może Duży Han rzucił się na nich w kompletnym zdziczeniu. Wbiegł przez drzwi, odsunął zdębiałego Jonghyuna i jego oczom okazał się kolejny trup, tym razem ludzki. Jego oczy rozwarły się do wielkości spodków od herbaty.


Duży Han wyglądał od tyłu, jakby spał. Gdy jednak obeszło się go dookoła, przedstawiał sobą zupełnie inny widok- miał w czoło wbity długi, metalowy przedmiot. Tuż przed nim stał dziwnie zmodyfikowany Roisip. Wszyscy stali oniemiali, starzec wygadał jak na granicy zawału, a Jackson krzywił się z obrzydzeniem. Wszystko stało się jasne w jednej sekundzie- chłopak wcale nie padł ofiarą mordercy czy nie zapił się...to był wypadek. Zabił go jego własny, bezużyteczny wynalazek. Choć nie wiedzieli, czym miała być maszyna, być może zabawką, ale Han podczas nauki technicznej przyswoił trochę wiedzy, na tyle dużo, by zbudować wyrzutnię. Wyrzutnię tą wypróbował, mając jej lufę tuż przy swoim czole...i skończył swój żywot. Zapach nie był aż tak okropny, by stało się to więcej niż dzień wcześniej. Pies musiał zdechnąć dawniej. Wtedy Minho znowu usłyszał piski, tym razem głośniejsze- wyminął zdębiałych ludzi i przeszedł do pokoju, którego ściany były cienkie jak papier. Rzeczywiście, piski dobiegały z tej samej strony, a wydawały je trzy szczeniaki owczarka niemieckiego. Jedzenie i odchody walały się po ziemi. W chwili, gdy spojrzał na zwierzęta przypomniał sobie o...żabie. Głupia i bezsensowna myśl o zwierzęciu zdechłym od paru dobrych lat, o pupilu jego partnera gdy ten...miał niespełna osiemnaście. Zwierzę, które zdechło, dając im pozwolenie na ucieczkę. Słyszał krzątanie, ktoś, chyba Jackson dzwonił po karetkę, a Jonghyun zabrał pana Lee na zewnątrz. Minho tymczasem wyszedł z pokoju z piszczącym koszykiem, niosąc go ostrożnie. Jackson spojrzał na niego, paląc papierosa.


- Co ty kurwa robisz? Pamiątki?


- Zabieram psy- poinformował go prosto Minho.- Pomożesz mi z nimi?



- Psy?- zdziwił się mężczyzna, gasząc papierosa o szybę.- Co tu się musiało dziać...



Taemin powiedział, że to najwspanialsza rzecz, jaką mógł zrobić. Psy były głodne, ale nie na tyle, by wymagały gruntownego leczenia. Każdy- on, Taemin i Tae nazwali jednego z nich. Jedyna suczka dostała imię Lady, mniejszy samiec Teo oraz największy Yoogeun, w skrócie Yoo. Minho zbudował im ogromny kojec, w ten sposób pozbawiając ich moralnej konieczności rozbudowywania zdrowego ogródka. Dzięki temu też psy mogły żyć dostatecznie swobodnie, gdy oni byli w pracy- zresztą niedługo i tak ojciec Taemina miał przyjechać do nich na stałe. Mężczyzna poddał się w końcu namowom, decydując się zamieszkać w przygotowywanym dla niego od pewnego czasu pokoiku w 'Obsranej Latarni', by tam dokończyć żywota z ukochanymi synami przy boku. Pogrzeb Dużego Hana zaś odbył się skromnie, a pojawili się na nim jedynie chłopcy ze stolarni oraz starsza siostra chłopaka. Wyglądała, jakby ktoś ją bardzo mocno zmusił, by pojawić się na tej uroczystości, a po spoczęciu w ziemi ciała ulotniła się niezwykle szybko. Praca wróciła do normy, mimo, że pan Lee zdawał się zupełnie nieobecny, a jego pomarszczone ręce drżały więcej niż zwykle, jakby widok zakrwawionego czoła jego bratanka był wciąż żywy w jego głowie. W dzień pogrzebu, a dokładniej wieczorem, Taemin dołączył do Minho siedzącego na schodach ganku. Yoo spał tuż obok niego, trochę w oddaleniu od swojego równie zaspanego rodzeństwa.


Młodszy dotknął ramienia Minho, uśmiechając się ciepło. Deszcz nie padał, niebo się rozjaśniało.


- Mój tata dzwonił, sprzedał wczoraj mieszkanie, przyjeżdża za tydzień.


- Cudownie, może zdążę mu zrobić łóżko- powiedział Minho, wpatrując się w pustą drogę i las- Którego dokładnie?


- Piątego.



Młodszy mężczyzna usiadł obok niego, pozwalając otoczyć się ramieniem. Chyba nigdy żaden z nich nie sądził, że ich życie może wyglądać normalnie. Bez Yunów, żab, Daisy, skakania z żelaznego szkieletu, Dużych Hanów i małych piesków. Chyba było im z tym dobrze...o ile wszystko kończyło się szczęśliwie i mogli razem odetchnąć z ulgą. Teraz ojciec jego partnera przeprowadzał się do nich, by spędzić resztę swojego życia bliżej swoich dzieci, nad ukochanym morzem. Taemin poruszył się i wyjął coś z kieszeni swetra- była to kartka. Minho spojrzał i ku swojemu zdziwieniu, zobaczył na niej nazwę ROISIP. Spojrzał pytająco na młodszego, a ten tylko błysnął oczami i odwrócił kartkę na drugą stronę. Widniało na niej słowo...


Minho wybuchnął śmiechem.


PISIOR.


Cokolwiek Duży Han chciał zbudować, nazwał swoje urządzenie pisiorem i zaszyfrował nazwę w taki oto sprytny sposób. Minho śmiał się długo, budząc psy, który zaczęły w końcu na nich szczekać, bo młodszy także się śmiał, z samej głupoty słowa. Nigdy prawdopodobnie nie dowiedzą się, co chłopak miał na myśli, ale to może lepiej dla nich. Życie i tak było cholernie dobre. 







.

poniedziałek, 6 maja 2013

Z Taeminem jest nas trzech: Nasza Mewa





Nasza Mewa





Księgarnia nazywała się z zupełnie niewiadomych przyczyn 'Mount Blanc'. Po krótkiej pogawędce z małomównym właścicielem dowiedzieli się, że facet zauroczony był górą od kiedy przeczytał serię książek pewnego europejskiego autora. Księgarnia ta była nie tylko ulubionym punktem Taemina w miasteczku noszącym nazwę 'Nasza Mewa' (tej nazwy jeszcze nie rozszyfrowali) ale także...miejscem pracy braci. Żeby wyjaśnić, w jaki sposób namówiono Lewego do podjęcia takiego poświęcenia, trzeba by streścić krótko kilka poprzedzających decyzję miesięcy...i poczuć bliźniaczą miłość. Zadanie wydaje się łatwe?



Będąc z nimi tak blisko i przez taki okres czasu, Minho zdziwił się, jak bardzo są z syntezowani. Bywały owszem chwile, gdy oboje wspominali o przemożnej potrzebie rozerwania się na pół, ale nigdy tak naprawdę w oczach żadnego z nich nie było widać nienawiści. Być może w chwili, gdyby ktoś położyłby ich na metaforycznym stole z piłą, pewnie w ataku paniki przed utratą drugiego zabiliby swojego 'kata'. Każdy miał jednak zupełnie inny pogląd na to, jak powinna wyglądać ich kariera w 'Naszej Mewie', a jednak żadne z nich nie wywierało presji na drugim. Starszy nigdy nie umiał zrozumieć tego altruizmu i relacji między nimi panującej, relacji opierającej się na spokojnym zrozumieniu i przystawaniu na potrzeby drugiego. Może faktycznie, jeden obijał się w pracy drugiego (mowa o zajmowaniu się fizycznymi robotami w porcie), drugi przestawiał książki brata i denerwował go paleniem na ognisku istotnych dla niego gazet z cennymi artykułami...ale nigdy nie myśleli poważnie o rozłamie. Minho wyparł to skutecznie z pamięci, ale faktem pozostaje to, iż jeden raz Taemin sugerował poddanie się. Wieczorem siedzieli w dziurawej łodzi leżącej bezużytecznie na plaży, wiatr zagłuszał ich słowa, a Prawy wyznał, że to on jest tym drugim. Był pijany, wcześniej byli na kolacji w barze. Minho tak bardzo zapomniał już o tancerce baletowej zwanej Daisy, że nawet nie pomyślał o jej reakcji na taką wieść, a sam...poczuł się troszkę zaskoczony. Jego partner był przypadkiem zaprzeczającym regule, gdy gość nie szanuje gospodarza i zdaje się nie przejmować opinią osoby, której imię nosi. Prawy powinien być Lewym. Teoretycznie więc Taemin nie miał prawa mówić na siebie Taemin, może powinni mu znaleźć inne imię, na przykład Puszek Okruszek. Na tym etapie rozmowa w łódce była jeszcze zabawna. Minho przerwał ją w momencie, gdy zaczynała traktować o oddaniu ciała dla brata, po czym wyrzucił tą scenę z pamięci, wykonując zabieg wyparcia po raz pierwszy w życiu.


Zanim dorośli do tematu Mount Blanc żartowali czasem, że ich styl zarabiania bardziej przypomina samotnego ojca z nastoletnim synem. Minho oczywiście pracował na swój pełen etat, Taemin zaś najczęściej 'od czasu do czasu', choć wiadomo było, że praca fizyczna nie była najlepszym pomysłem, gdy ma się brata o arystokratycznych korzeniach mających swoje źródła najprawdopodobniej aż w czasach cesarstwa. Taemin kręcił się zaś nieustannie blisko księgarni, czasem idąc na przystanek busa okrężną drogą, próbował rozmawiać z jej właścicielem. Zdziwił się niezwykle, gdy pewnego ranka obudził się na dźwięk budzika dopiero po dziewiątej oraz zastając kartkę z adresem, pod który ma iść pracować. Minho próbował podziękować Lewemu za akt jego poświęcenia, godnego prawdziwego hyunga, lecz ten jak zwykle zbył go swoim sarkazmem, prawdziwą dumę ukrywając pod jego warstwą. W ten oto przepiękny sposób Prawy mógł spędzać dnie ze swoimi książkami, nawet starać się zamawiać coraz to ciekawsze pozycje, czasem dotyczące jego ulubionego tematu. Minho, uratowawszy pewnego starego jeepa Kia Asia Rocsta od śmierci, zazwyczaj wpadał po swojego chłopaka około godziny siedemnastej.


Tego dnia zjawił się w Mount Blanc nie później, w ręku trzymając ciepłego jeszcze zawijasa z czekoladą dla swojego wyjątkowo spracowanego partnera.


Taemin siedział na niskim stoliczku, otoczony trzema bądź czterema wieżami z książek. Za nim, niczym ogromny wieżowiec, piętrzyła się półka zapełniona książkami, których grzbiety albo nie odznaczały się niczym, albo były lśniące i kolorowe. Wśród tego książkowego gaju na taborecie siedziała też kobieta około pięćdziesiątki, z włosami spiętymi spinką, rękami grzecznie spoczywającymi na kolanach i nogami złożonymi jak u damy na eleganckim spotkaniu. Jej pantofle były wyjątkowo pobrudzone błotem. Minho przystanął, a rozmawiający nawet nie zwrócili uwagi na dźwięk dzwonka u drzwi. Taemin (rano odbyli rozmowę na temat głośnego niedawno przypadku genialnego mordercy, więc po ilości przykładów z literatury wiedział, że ma do czynienia z Prawym tego dnia) podpierał brodę na rękach i słuchał kobiety uważnie, niczym terapeuta na sesji. Minho zmarszczył brwi- jakkolwiek jego ukochany przejawiał kilka negatywnych cech, to o plotkowanie jak stara przekupka by go nie posądził. Podszedł bliżej, trzymając szeleszcząca papierem bułkę w dłoni i nie powiedział nawet słowa, licząc na jakąś reakcję. Kobieta drgnęła i spojrzała na niego szybko.


- Dzień dobry- przywitała się, wstając i wygładzając spódnicę. - Bardzo panu dziękuję. Bardzo. Widzę, że na mnie już czas.


- Zapraszam w następny czwartek- uśmiechnął się Taemin, pokazując kciuk do góry.- I liczę na jakieś informacje.


- Oczywiście, oczywiście- zgodziła się, idąc w stronę wyjścia i kłaniając się jeszcze raz lekko.- Do widzenia, Taemin. Do widzenia.


Młodszy siedział przez chwilę ze wzrokiem skupionym za szklanymi drzwiami, po czym wyciągnął rękę w geście proszącym o bułkę. Minho podał mu ją, wpatrując się niego uważnie i oczekując, aż sam wreszcie powie mu co zaszło. Chyba wyjaśnienie nie miało przyjść szybko, bo mężczyzna zatopił zęby w swojej bułce i zdawał się zapomnieć o wszystkim innym. Po nasyceniu pierwszego głodu wyznał, że od pewnego czasu radzi kilku osobom w kwestii...pewnej sfery ich życia.


Cholera, Taemin!- Minho parsknął z niedowierzaniem, wykonując bezmyślny ruch i potrącając wieżę z książek.- Kur...cholera, Taemin. Ona miała jakieś pięćdziesiąt lat!


Chłopak nie odpowiedział od razu, tylko patrzył, aż Minho próbuje uporządkować bałagan, jaki zrobił przez swoją reakcję. Wieża niestety nie wytrzymała tego wstrząsu i upadła, rozsypując się na drewnianej podłodze Mount Blanc. Gdyby był tu Lewy, zapewne rzuciłby się na pomoc, oczywiście dorzucając jakąś złośliwą uwagę, ale przynajmniej nie siedziałby jak hinduska księżniczka na swoim niskim stołeczku, oblizując usta z czekolady i czekając, aż jego 'mężczyzna' posprząta bałagan. Tymczasem Minho nawet nie przeszło już przez myśl, że ten ktoś miałby mu pomóc, przez jego głowę przechodziły różne inne myśli. Owszem, seksuologia zawsze ciekawiła jego partnera, czytywał książki, nawet anatomiczne, jeśli miał taki nastrój, w praktyce też był niezły, nawet...bardzo, bardzo niezły. Ale żeby próbować swoich sił w kontakcie z prawdziwymi osobami? Przecież zawsze można trafić na dewianta, na którego przepisu nie ma nawet w najmądrzejszych książkach. Zostawił jednak temat dewiantów, bo nawet nie wiedział, komu oprócz pani w brudnych pantoflach jego partner może dawać rady. Ostatecznie stworzył nie jedną wieżę, ale dwie mniejsze, na wypadek kolejnych niesamowitych informacji.


- Seks może być przyjemnością w każdym wieku, mój ukochany- poinformował go spokojnie Taemin, mnąc papier z piekarni.- Medycyna pozwala na wiele, a i bez tego się można obejść. Minho, czy zdajesz sobie sprawę...


- Hm?- spytał głosem człowieka, który nie może się już więcej zdziwić.


- Że ze mną będziesz człowiekiem aktywnym niezwykle długo- powiedział z szerokim uśmiechem, w jego oczach błyskała jednak zupełna szczerość.- Rozumiemy się? Uciekasz czy ryzykujesz? 


Minho przytaknął z zawadzkim uśmiechem, nawet nie mając nic przeciwko sytuacji, w której on, pomarszczony dziadek, będzie kochał się z równie pomarszczonym, ale na swój sposób nadal niezwykle pięknym dziadkiem Taeminem. Mieli jednak tak dużo czasu do takiego etapu, prawda? Minho rozłożył ręce w geście 'i co teraz?', pytając, jak właściwie to wszystko się zaczęło i na czym to ma polegać.


Zaczęło się od innej kobiety, której urodziny mogły sięgać lat czterdziestych tego wieku. Kobieta należała do gatunku tych, które wzorkiem drapieżnego ptaka zauważą każdy twój sekret i nie mają oporu, by podzielić się swoimi spostrzeżeniami...jeśli masz szczęście, zrobią to z tobą, jeśli nie...z przyjaciółkami. Taemin miał w życiu szczęście. Wytłumaczył jej, że jest dość obeznany w takich tematach i podkoloryzował nawet, że studiował tą dziedzinę (kłamać umiał czasem gładko i bez drgnięcia ani jednego mięśnia twarzy, zupełnie jak jego ukochane postaci), co zamieniło wąskie oczy kobieciny w dwa spodki. Zaczęło się od zaczepnego pytania 'A co możesz mi poradzić, jeśli mój mąż lata za lafiryndą z sekretariatu?', które miało najprawdopodobniej pokazać, że ten młody piękny zna się co najwyżej na książkach. Tymczasem on poprosił ją o kilka odpowiedzi, podpowiedział co nieco...i szczęście znowu dopisało, choć tym razem z drugiej strony- zachwycona kobieta powiedziała swoim przyjaciółkom. Tae był nieco zdziwiony, gdy przyszedł do niego listonosz, mnąc w rękach beret i pytając, czy może chciałby i z nim porozmawiać. Lewy, jako uzdolniony matematycznie, za pomocą logiki, popędzany strachem przed rozmowami o seksie starych nieudaczników, obliczył prawdopodobne dni aktywności każdego z braci. Taemin mógł dzięki temu rozmawiać ze swoim listonoszem, który chciałby zbliżyć się do ładnej pani z poczty, z pracownikiem małego zakładu tkackiego, którego nie pociągała już żona, z dziewczyną, która chyba za bardzo lubiła męskie uszy, z dwoma czterdziestoletnimi paniami ze stażem małżeńskim. Minho był naprawdę pod wrażeniem.


- Rozmawiasz tu z nimi o tym?- wskazał na małą zagrodę z książek.


- Zazwyczaj tak, choć jeśli sprawa jest naprawdę krępująca, wtedy idziemy tam- ręka młodszego wskazała na zasłonę odgradzającą magazyn od sali.


Minho patrzył się przez chwilę na 'pokój zwierzeń', po czym uśmiechnął się zaczepnie i spytał o czym na przykład rozmawiał z ta kobietą. Jego partner zaczął zarzekać się, że nie zdradzi mu tajemnicy 'lekarza', na co Minho przekornie wytknął mu, że nawet nie był na takich studiach, a przekomarzali się tak jeszcze po zrobieniu porządku w Mount Blanc, posprzątaniu, zamknięciu i całą drogę do samochodu przez puste ulice. Młodszy pozostał nieugięty na prośby i drobne fizyczne próby przekonania, jak na przykład szczypanie w boki- był profesjonalistą, którego szanowali jego pacjenci i nie mógł zdradzić tych sekretów nawet Lewemu. Dopiero jadąc z powrotem starszy zapytał, dlaczego właściwie wszytko było sekretem. Taemin spojrzał na niego leniwie i przyznał, że troszkę wstydził się o tym mówić akurat jemu, a Lewy obiecał dotrzymać tajemnicy.


- Chyba sobie żartujesz- parsknął Minho, nie odrywając wzroku od drogi.- Rozmawiasz z ludźmi o ich seksie a mnie wstydzisz się coś takiego powiedzieć?


- O jeju, to już nieważne- wywrócił oczami, ucinając tą część rozmowy- Kochajmy się, gdy wrócimy. Po czekoladzie zawsze mam ochotę.


- Kiedyś nie masz?


Dobrze, że nikt nie jechał drogą, bo w wyniku gwałtownego odbicia w lewo mógłby zrobić komuś krzywdę. Przynajmniej nauczył się ostatecznie, nie nie zadawać takich ironicznych pytań w czasie jazdy.




Droga z miasteczka była długa i prowadziła przez w większości niezamieszkane tereny, gdzieniegdzie usiane drzewami liściastymi. Minho i Taemin mieszkali w miejscu (kilka kilometrów za domem Taesuna), które nawet nie nosiło swojej nazwy, choć niektórzy miejscowi nazywali je 'Obsraną Latarnią', ze względu na obecny tam ten obiekt. Słowo 'obsrana' oczywiście nie było wymieniane w oficjalnych rozmowach, ale słuszne było ze względu na ptactwo, które upodobało sobie akurat tą średniej wielkości wieżę jako miejsce schadzek. W każdym razie Minseok jadący swoim nowym BMW nie miał pojęcia, dlaczego jego brat nie mieszka w 'Naszej Mewie', a miejscu, które nazywa się w ten sposób. Mama, czytając list informujący o miejscu pobytu śmiała się przez dobre pięć minut, a potem w nocy z jej pokoju co jakiś czas dobiegał chichot. Mężczyzna zrzucił to na karb ekscytacji z powodu widzenia syna po tak długim czasie, a sam czuł dokładnie to samo- zwyczajnie stęsknił się za swoim dongsaengiem.


Był ciepły, ładny październik, gdy wraz z mamą wybrali się do 'Obsranej Latarni' (postanowił nie brać żony ani córki).


Ojciec zmarł przed kilkoma miesiącami, co przyjęli może nie bez smutku, ale ze spokojem. Matka jakby zdawała się zapomnieć wszelkie winy, co zdawało się bardziej na miejscu w sytuacji, gdy mężczyzna faktycznie złagodniał i gdy...odwrót był niemożliwy. Nawet gdyby jednak żył, nie wiadomo, czy by go zabrali. Mama wpatrywała się w mijający krajobraz, w jej oczach ten sam błysk- wyglądała, jakby zaraz znowu miała zaśmiać się z głupiej nazwy 'wsi' (która była tak mała, że nie zasługiwała nawet na to miano). Okolica ogólnie rzecz biorąc była urokliwa- spokojna, przepełniona szumem morza i tylko linie telefoniczne psuły co jakiś czas swojski krajobraz. Minseok niestety wiedział, że będą mieli problem ze znalezieniem 'kilku brązowych domków'. Znaleźli dom, owszem, ale...Taseuna. Ten poinformował ich, że dotarcie do jego brata będzie nieco bardziej skomplikowane, bo 'Obsrana Latarnia' znajduje się dalej, bliżej morza. Narysował im mapę na kartce, a po kilkunastu minutach głowienia się nad jej znaczeniem mężczyzna zaoferował odwiezienie ich osobiście. Mama pozostawała jedyną osobą na pokładzie wycieczki, która zdawała się nie tracić przekonania, że jej syn mieszka w cudownym, dalekim od cywilizacji miejscu. Minseok był nieco zmęczony i chyba dostawał lądowej choroby morskiej.


Taesun wysadził ich swoim rozklekotanym jeepem (prawie identycznym jak ten należący wtedy do Minho, tyle, że białym) na miejsce i odjechał, musząc szybko wracać do chorego syna. Dom jego brata spodobał im się od pierwszego wejrzenia- drewno, zdecydowanie dużo ładnego drewna. Stał w otoczeniu liściastych drzew, parterowy, z ogromnym podwórkiem i sznurkami kolorowego prania. Minseok kątem oka zauważył jakiegoś faceta stojącego przy szopie i grzebiącego w aucie, ale nie przywitał się- pewnie sąsiad. Pierwszą rzeczą, jaką zaś ujrzeli po wejściu, były książki...dużo książek (Taesun, gdyby chciał, mógłby rozpoznać kilka swoich, które 'zniknęły' podczas przeprowadzki od niego- jego brat bywał czasem książkowym kleptomanem). Następnie muzyka płynąca ze staromodnego gramofonu zaprowadziła ich do salonu, gdzie Taemin sprzątał, machając rękami i ruszając biodrami do rytmu 'Super Freak'.
Minseok nigdy nie widział go z bliska, ale wiedział, że to musi być Taemin. Może minęło te kilka lat, może nie był już nastolatkiem, poszerzył się w nieco barkach i stracił nastoletnią niezgrabność, to jednak wciąż miał swoje urocze dziecinne policzki, pięknie wykrojone oczy i usta. Jego proste, gęste włosy wciąż były ciemnobrązowe i przydługawe, co Minseok skwitował ironicznym stwierdzeniem, że może wybrał życie hipisa, czy jak oni się tam nazywają...Tae porzucił w końcu ścierkę, witając się z nimi szczerze zdziwiony, kłaniając się wyjątkowo nisko mamie Minho, której błyszczały się oczy. Jedli, gdy Minseok postanowił wreszcie zadać podstawowe pytanie.


- Przecież był na dworze, myślałem, że rozmawialiście- zdziwił się Tae, biorąc w palce kawałek kurczaka.- Właśnie tak się zdziwiłem, że jeszcze nie wrócił, skoro jesteście...


- Nie rozmawialiśmy z nim- zmarszczyła brwi mama.- Zaczynam się zastanawiać, czy go przed nami nie ukrywasz.


Mężczyzna spojrzał na nich zdumiony, wkładając do ust kurczaka i patrząc to na hyunga swojego partnera, to na jego matkę. Minseok zapewnił, że nie widział swojego brata na podwórku, tylko jakiegoś faceta stojącego nad czymś jakimś rzęchem. Tae na to zaczął się śmiać, o mało nie wypluwając wszystkiego, trzymając rękę przy ustach. Mama spojrzała na syna, syn na mamę, nie rozumiejąc tego ataku rozbawienia u chłopaka. Co jakiś czas powtarzał 'jakiś facet', kręcąc głową. Pani Choi przez chwilę zachichotała, bo śmiech zdawał się być zaraźliwy, aż w końcu mężczyzna spoważniał nieco i powiedział, że ten 'facet' to ich rodzony brat i syn. Minseok wpatrywał się w niego przez chwilę w kompletnym zaskoczeniu, mama miała oczy wielkości spodków. Taemin wstał, pobiegł po drewnianej podłodze niczym rozweselony nastolatek i otworzył okno, głośno krzycząc, by Minho przyszedł jak najszybciej. Jego brat pojawił się potem w drzwiach, a najmłodszy ze wszystkich już tam stał- stanął przy nim, jakby chcąc ich porównać. Minseok...był wciąż w głębokim szoku. Minho zawsze był wysoki, ale teraz zdawał się być jeszcze ciut wyższy. Z pewnością praca jeszcze bardziej go 'wyrobiła', zdawał się mieć też spojrzenie człowieka dużo starszego, niż był w rzeczywistości, ale wcale nie było zmęczone. Miał na sobie zwykły, szary podkoszulek i zniszczone dresy do pracy, włosy nieułożone. Taemin stał obok niego, zadowolony...czyżby wystawił na krótką chwilę język w geście zadziornej dumy?


To ty?- wyrywało się trzydziestosiedmioletniemu mężczyźnie, który jakby znowu był średnio rozgarniętym nastolatkiem.


- Chyba tak- odparł z ironią Minho, wycierając brudne ręce o swoje spodnie.



Wyjechali po tygodniu, spędzając miły czas nad morzem, dotleniając się, odwiedzając latarnię niemal codziennie i będąc w 'Naszej Mewie' tylko raz- po tej wizycie stwierdzili, że faktycznie lepiej, że mieszkają tak daleko, bo takie mieściny są czasem jeszcze gorsze niż wielkie bezosobowe metropolie. Minho podzielał tę opinię, choć czasem prawie godzina nudnej drogi z pracy do domu była uciążliwa- dobrze chociaż tyle, że mieli samochód i nie musieli wracać busem, który jechał tylko do pewnego momentu. Pozornie w tej głuszy niewiele było możliwości bycia zaatakowanym, ale strach jednak był, zwłaszcza po jednym incydencie, gdy pewnego razu Minho wracał późnym wieczorem i spotkał najprawdziwsze dziki. Jak wiadomo, z takimi nie ma nigdy żartów i mimo przekroczenia wieku dwudziestu trzech lat oraz zachowania zimnej krwi, bał się jak mały chłopiec. W 'Naszej Mewie' nie było dzików, ale byli Kim Jonghyun, Pan Małomówny oraz Duży Han.


Ten drugi nie był oczywiście uciążliwy, ale niezwykle gryzł charakter Tae, który mówić lubił dużo. Jego szef zdawał się być zupełnie innym typem osobowości, co nie przekonywało młodego do poddania się. Mężczyzna gładził grzbiety książek z namaszczeniem, a jego ekspedient, kompletnie nie zainteresowany książkami oczywiście, nawijał. Czasem nawet twierdził, że Taemin pomaga ludziom w bzykaniu, a on sam postara się wyleczyć tego smutnego człowieka. Prawy zawsze komentował te zabiegi ironicznym spojrzeniem, jakoby właściciel Mount Blanc był nienaruszalnym głazem. Tae znowu postępował wbrew wszystkim i mówił, mówił, mówił. Facet musiał czuć się nieco zdezorientowany, że jednego dnia jego subiekt potrafi leżeć jak nierób na ladzie i pytać go, kiedy ostatnio był w kinie, a następnego dnia ta sama osoba będzie siedzieć zanurzona w lekturze 'Świata sześciu zmysłów' bądź jakiejś powieści filozoficznej. Zdawał się go jednak...lubić. Młodszemu udało się z niego wyciągnąć parę interesujących informacji, na przykład to, że służył w wojsku i nie miał czasu na takie błahostki, jak związek. Taemin czasem obawiał się, że stracą pracę przez wścibstwo jego braciszka, ale Minho zawsze go uspokajał- on naprawdę lubi Tae. Nie mogli wiedzieć, że hyung miał rację- pewnej nocy Pan Małomówny, czyli Park Dongjae, chciał popełnić samobójstwo. Stał już na parapecie okna na najwyższym pietrze trzypiętrowego domku, w którym znajdowała się Mount Blanc, gdy przez głowę przeszła mu jednak głupia myśl, że...nie powinien robić tego temu dzieciakowi w ciele dwudziestokilkulatka. W całej swojej przesyconej książkami wyobraźni zobaczył mężczyznę w kolorowej koszulce idącego ulicą, pogwizdującego i pobrzękującego kluczami, zobaczył go, jak zatrzymuje się nad roztrzaskanym na betonie ciałem...i wyraz jego twarzy zmienia się. Park nie zabił się tamtej nocy, ani tej, ani następnej. Lee Tae jednak tego nie wiedział, nie przerywając swojej walki z charakterem szefa, tak samo jak nie wiedział tego Taemin, czytając swoje książki i wymieniając z nim tylko uprzejmości oraz kilka zdań.

Kolejnym miasteczkowym 'dzikiem' był Duży Han, który pracował z Minho w zakładzie stolarskim od kilku miesięcy. Kojarzył mu się z Yunem (ciekawe, co się działo z biedakiem...?), gdyż tak jak on...był upośledzony- miał to nawet na papierze. Może nawet jeszcze bardziej, tak bardzo, że dzieci żartowały z niego, że jego matka usiadła mu na głowie zaraz po porodzie. Cóż, taka mogła być prawda. Nazywali go 'duży', bo rzeczywiście był duży. Jeśli przeciętny Koreańczyk nie może poszczycić się wyjątkowym wzrostem, to Han...był jak niedźwiedź. Tłusty, wysoki, nieporadny. Gdy pierwszy raz zobaczył go Taemin, od razu zapytał, czy Yun przypadkiem nie pojechał za nimi autostopem, żeby ich ostatecznie zamordować. W każdym razie każdy o zdrowych zmysłach spytałby, kto dał takiemu komuś pracę, gdzie ma się do czynienia z maszynami tnącymi...ale na to pytanie Minho odpowiedzieć by nie umiał i inaczej niż tak, że chłopak po prostu mieszkał tam od zawsze i jeśli można było go czymś zająć, to niech robi i to. Do maszyn i tak nie był dopuszczany, jego pracą było zamiatanie i inne lekkie prace.


Kiedyś Duży Han wszedł do pracowni w swoich zwyczajowych ogrodniczkach, wycierając paluchy o ich materiał. Prawdopodobnie wrócił z jednej ze swoich ośmiu przerw śniadaniowych. Choi podniósł wzrok znad drewna, które zaraz miał zamiar oszlifować.


- Chciałeś coś?


- Mam urodziny. Czterdzieści dwa dni od dzisiaj- powiedział ze swoim zwyczajowym kretyńskim uśmiechem, nie przerywając wycierania palców.


- Nie zapomnę złożyć ci życzeń- odparł miłym tonem.


- Chodź wtedy do mnie- wypalił Duży Han, obnażając zęby (dwóch brakowało) w uśmiechu. – Przyjdź ze swoim bratem.


- Oczywiście- obiecał, wiedząc, że Han i tak nie organizuje żadnego przyjęcia.


Mniej więcej tak wyglądała ich relacja, jeśli tak można było to w ogóle nazwać. Minho nie miał pojęcia, że w tamtym momencie Han mówił jak najbardziej poważnie i naprawdę planował 'przyjęcie'. Zapomniał jednak o tym, wracając do swojego stołu i myśli, że może powinien zaprosić Taemina na obiad z okazji ich rocznicy. Mieszkali już nad morzem parę lat, na własnym gruncie dopiero niecałe dwa, ale właściwie chyba już zapuścił korzenie. Dojście do wody nie trwało więcej niż dziesięć minut, mieli nawet swoją własną, wyznaczoną palami ścieżkę. Z biegiem czasu obaj jego partnerzy zdawali się coraz bardziej przypominać jedność, choć jednocześnie pozostawali tak samo różni- zwyczajnie wszystko ułożyło się na właściwym miejscu w umyśle Minho. Był z 'Taeminem', jednocześnie kochając ich obu równie mocno i nie rozdzielając. Sam nie rozumiał jednak tej zależności na tyle dobrze, by wytłumaczyć ją synowi Taesuna, rezolutnemu siedmiolatkowi z wieloma pytaniami w zanadrzu. Ten niezwykle dziwił się, jak to możliwe, że wujek Tae i wujek Taemin nie lubią tych samych lodów albo dlaczego jeden zawsze gra z nim w szachy, a drugi mówi, że chętniej porzuciłaby z nim lotkami w tarczę. Minho odpowiedział na to jedynie tym, że on też robi 'różne rzeczy' z każdym z wujków i nie umie tego wyjaśnić.


Wracając jednak do dzików i zostawiając na krótką chwilę temat Dużego Hana, pozostawał jeszcze...Kim Jonghyun. Facet był w wieku Minho, może nieco starszy. Urodził się i wychował w rodzinie właścicieli najpopularniejszej restauracji w 'Naszej Mewie'. Jego mama i siostra były kucharkami, tata managerem, a on sam kelnerem. Teoretycznie Taemin popełnił ogromny błąd, wstępując do czerwono-żółto udekorowanego lokalu i dając się wkręcić w rozmowę z sympatycznym, opalonym zdrowo Jongyunem. Kelner nie tylko przyniósł mu dodatkową porcję lodów, ale zaczął drążyć temat jego niejakiej sławy w miasteczku, sławy...Tego Od Bzykanka. Ten przyznał, że owszem, pomaga ludziom w tej kwestii, na co jemu nowemu znajomemu zabłysły oczy. Szybko okazało się, że Jonghyun to typ bardzo przyjacielskiego rzepa, który niezwykle zainteresowany jest korzystaniem z usług tego typu. Tae podobno o mało nie zastrzelił go, gdy ten przychodził do Mount Blanc jeszcze w swoim pasiastym fartuchu i chciał rozmawiać. Najczęściej opowiadał o swoim związku ze śliczną dziewczyną, która jednak trzyma swój pierścień czystości i cholera, chciałby szanować jej zdanie, ale z drugiej strony jest tak trudno! Taemin starał się jak mógł, by w swoich radach dogodzić 'klientowi', z czasem stali się czymś w rodzaju bardzo dziwnych przyjaciół. Taemin skarżył się na niego w nocy, gdy leżał z usypiającym Minho, chował się za słupami, gdy widział z daleka jego pstrokaty fartuch, unikał jak ognia restauracji oraz spuszczał zawieszkę 'zamknięte', gdy ten pojawiał się na horyzoncie...a jednak w pewien sposób go lubił. Może na odległość. Może w taki sposób, w jaki uważa się, że dziki są ładne- z daleka.



- Ponieważ obchodzimy rocznicę, chciałbym was oto uroczyście zaprosić na rocznicową kolację.


- Wow! Tylko wiesz, że będziesz musiał zabrać nas dwa razy, tak?- upewnił się Taemin, ściągając swoje okulary (które tak naprawdę nie miały nawet szkieł, były tylko dodająca powagi ozdobą).


- Jasne, że biorę was dwóch. Myślałem nad...piątkiem i sobotą.


Taemin zgodził się entuzjastycznie, pochylając się nad stolikiem i całując go w usta. Nie rozłączyli się przez chwilę, dzieląc się swoim ciepłem i ruszając niespiesznie ustami. Jeśli chodziło o branie ich obu, to nawet nie pomyślał o sytuacji, w której to jeden z nich miałby nie obchodzić rocznicy. Już same urodziny obchodzili zawsze osiemnastego lipca i tego, który wypadał jako następny- mieli też zawsze dwa prezenty. Minho zawsze starał się wymyślać je na tyle różne, by nie doprowadzić do niesprawiedliwej sytuacji, gdzie jedna osoba dostaje dwa prezenty (cóż, zazwyczaj się udawało, raz tylko nie trafił z zabytkowym młynkiem do kawy dla Taemina- dotychczas nawet nie wiedział, że tej jej nie znosi). W każdym bądź razie trzeba było przeżyć rocznicę z każdym z nich należycie. Gwoli wyjaśnienia, nie była to rocznica dnia, w którym razem pobiegli do lasu i zgodzili się, by 'być razem'. Była to rocznica dnia, w którym poznali się po raz pierwszy- piętnastego dnia czerwca. Wtedy zaczęło się wszystko, wtedy już wiadome było, że są dla siebie ulepieni. Uczczenie tego warte było straty pewnej ilości benzyny.


- Gdzie będziemy jeść?


- Może w Spain?- Minho uśmiechnął się złośliwie.


Była to oczywiście restauracja Jonghyuna.


Taemin udawał, że chce go udusić, na co Minho wybuchnął śmiechem. Sam niezbyt miał ochotę, by kelner przysiadł się do nich w trakcie ich randki i opowiadał o swoim związku bądź mówił cokolwiek. Wiadomym było przecież, że z chwilą, gdy zobaczy Taemina, nie przejdzie mu nawet przez myśl, by zostawić go w spokoju. Zwłaszcza, jeśli można zobaczyć go razem z jego facetem, wow, cóż za niesamowita okazja, by zobaczyć dwóch...homo...razem na randce. Niesamowite. Minho skończył się śmiać i przyznał, że zarezerwował już stolik w nieco spokojniejszym i wolnym od Jonghyuna miejscu.




.